Mija rok od wyborów parlamentarnych, które sporo w Polsce zmieniły. To dobry moment na podsumowania i wnioski. Ja zebrałem swoje, a liczę na to, że własne zrobi obóz – jak sam się nazwał – demokratyczny, a także obóz – jak się od niedawna określa – demokratyczno-patriotyczny.
Znawcy polityki mówią, że wybory wygrywa się nie własną siłą, ale słabością przeciwnika. Popatrzmy więc najpierw, jaką słabością wykazała się Zjednoczona Prawica. Ano, gołym okiem widać, że ze słabości właśnie przez rok nie zrobiła rachunku sumienia. A wyborcy, aby chcieli ponownie zaufać, muszą usłyszeć bicie się w piersi. Za co? Za coś, co nazwałbym utratą słuchu społecznego. Spin doktorzy PiS albo nie zauważyli zmian społecznych, albo bali się o nich powiedzieć szefowi. A prawda jest taka, że od pandemii małym miastom i wsiom zaczęło się żyć coraz gorzej. Tego pogarszania się sytuacji materialnej, wynikającego m.in. z inflacji, większe ośrodki nie czuły. Ale aspiracje elektoratu Polski B, czyli tradycyjnego rezerwuaru PiS, były systematycznie tłumione. A kolejne programy typu 800 plus nic już nie dawały. PiS mimo rządzenia w trudnych czasach, naznaczonych pandemią i wojną, zachował poparcie, ale przestał rozmawiać z młodymi i nie znalazł porozumienia z kobietami, które przerzuciły swoje głosy na Konfederację. Na dodatek prym zaczęły wieść tłuste koty, a nie ideowcy. Na koniec PiS nieumiejętnie komunikował wiele rzeczy, a Polacy, na przekór, zamiast znienawidzić Tuska, wzięli go w obronę…
W tej sytuacji PO lekko wskoczyła na falę zmęczenia i niechęci do PiS, umiejętnie podsycanej przez duże media. I płynie – na zderzenie czołowe ze ścianą, czyli milczącymi jeszcze Polakami. Oferując, zamiast nowej wizji Polski, same emocje. Ale żądnych krwawej zemsty na „pisiorach” nie jest, wbrew pozorom, aż tak wielu. Oczywiście są tacy, jak np. aktor Artur Barciś, którym, jak sam przyznał, terror praworządności się podoba. Ale dla większości Polaków demokracja walcząca, wprowadzająca porządek na rympał, wygaszająca aspiracje, prąca do chaosu i anarchii, będzie oznaczała same straty. Pytanie, jak długo jeszcze Koalicja posurfuje na tej fali. I kiedy Polacy oprócz igrzysk zechcą też mieć nieco dobrego i dającego siłę chleba.