W Polsce w ubiegłym roku przejęto za długi ponad 25 tys. nieruchomości. Uruchomiono kolonialną maszynę do konwersji ludzkiego nieszczęścia na zyski dla zagranicznego akcjonariusza. To rodzaj współczesnego niewolnictwa.
Ze Stanisławem Adamczykiem, finansistą i maklerem giełdowym, rozmawia Monika Florek-Mostowska
Zajmuje się Pan analizą kredytów we frankach szwajcarskich. Co wynika z Pana dociekań?
W Polsce najwięcej takich kredytów sprzedano w latach 2004-2008, kiedy wartość złotówki wobec innych walut rosła. Im bardziej złotówka była przewartościowana, tym większe było ryzyko jej spadku. Mimo tego, kredyty frankowe były udzielane coraz częściej. Na rynkach nieruchomości w Europie rósł bąbel spekulacyjny. Potem, w 2008 roku, wskutek wybuchu kryzysu subprime w USA nastąpiła nagła zmiana kursu walutowego. Banki, które wywołały kryzys wiedziały, że nastąpi spadek kursu złotówki. Niektóre z nich nawet się przyznały, że grały na spadek polskiej waluty. To był atak spekulacyjny na złotówkę.
Na jakie „haczyki” złapali się kredytobiorcy?
Kredyt indeksowany do franka szwajcarskiego to bardzo złożona inżynieria finansowa, do zrozumienia której potrzeba dobrego przygotowania finansowego. Brak tej wiedzy powoduje, że łatwo te haczyki połykamy. Otóż, spłacając kredyt w CHF jesteśmy zobowiązani dostarczać bankowi określoną w umowie ilość franków, niezależnie od kursu rynkowego tej waluty. Do tego, chociaż nominalnie jesteśmy właścicielami nieruchomości, którą kupiliśmy na kredyt, ostateczną kontrolę nad nią ma bank. Nieruchomość nabyta na kredyt jest jego zabezpieczeniem – bank dokonuje wpisu swojej wierzytelności do jej księgi wieczystej. Co to oznacza? Że jesteśmy narażeni na podwójne, a nawet na potrójne ryzyko. Po pierwsze, zagrażają nam wahania na rynku walut. Po drugie, zmiany wycen na rynku nieruchomości. W konsekwencji, wiele rodzin ma do spłaty więcej kredytu niż wynosi wartość nieruchomości, w skrajnym wypadku nawet dwa razy tyle. Po trzecie zaś, jesteśmy narażeni na potężne ryzyko zmiany stopy procentowej. Chwilowo mamy w Europie zerowe stopy procentowe – ale tak nie będzie wiecznie. A więc produkt, który dostajemy do ręki na 20 czy 30 lat jest niczym granat, który w każdej chwili może wybuchnąć. Jeśli stracimy możliwość spłacania kredytu, poznamy smak działania prawa upadłościowego w Polsce. Niektórzy myślą, że jeśli przestaną spłacać raty, to stracą tylko mieszkanie. To nieprawda. Bank sprzeda mieszkanie, a różnica między ceną nieruchomości a kwotą kredytu do spłaty będzie egzekwowana z naszego pozostałego majątku. Jaki z tego wiosek? Kredyt indeksowany do franka nie jest produktem przeznaczonym dla klientów, którzy nie mają przygotowania finansowego. To produkt spekulacyjny.
To znaczy, że Polacy zostali oszukani?
Nie można tego powiedzieć wprost, ale sprzedano im bardzo ryzykowny produkt bankowy. Do tego wątpliwości budzi podział ryzyka. W przypadku kredytu indeksowanego do franka większość ryzyka znalazła się po stronie kredytobiorcy. Bank ryzyko ponosi dopiero wtedy, kiedy kredytobiorca straci mieszkanie i zabraknie mu aktywów na spłatę różnicy po jego sprzedaży. Wtedy jednak z kredytobiorcą już nie jest dobrze. Jest pozbawiony podstaw swojej egzystencji. Należy pamiętać, że bank jest profesjonalnym podmiotem, który zarabia na udzielaniu kredytów, więc do jego zadań należy ocena ryzyka i część tego ryzyka powinien wziąć na siebie. W USA, w części stanów, kredytobiorca może przestać spłacać kredyt i oddać mieszkanie bankowi. Kredytowane mieszkanie nie jest takim więzieniem, jak w Polsce. Nie każdy sobie zdaje sprawę, że my, obywatele, jesteśmy gwarantami zysków sektora bankowego w okresie dekoniunktury. Nikogo nie obchodzi to, że panuje bezrobocie – kredyt musimy spłacać, żeby zagraniczni akcjonariusze banków mieli swoje wysokie dywidendy. Kiedy musimy oddać bankowi ostatnie oszczędności i bankrutujemy, nikogo to nie obchodzi. Z drugiej strony, gdy bank ma problemy finansowe, to Narodowy Bank Polski pomaga mu odzyskać płynność. Jest kredytodawcą ostatniej szansy. To znaczy, że my wszyscy, także posiadacze kredytów we frankach, gwarantujemy bankom bezpieczeństwo. A czy my, kredytobiorcy, mamy jakieś zabezpieczenie za strony państwa? Czy państwo jest dla nas pracodawcą ostatniej szansy? Nie.
Dlaczego daliśmy się tak nabrać?
Z raportu NBP nt. stabilności systemu bankowego wynika, że w III kwartale 2008 r. dochód na osobę w rodzinie, biorącej kredyt frankowy był niższy niż w przypadku rodzin zaciągających kredyty złotowe. Najbardziej agresywne banki obficie dawały uboższym kredyty we frankach, bo można go było dać więcej i mogliśmy kupić większe mieszkanie. Ale przy tym bank więcej na nas zarobił! Jedną z przyczyn tej sytuacji była nienależyta staranność w informowaniu kredytobiorców. Doradca wynagradzany od sprzedanych kredytów ma tendencję do ukrywania trudnych kwestii i zachęca do zaciągania kredytu. Zapewniał więc wtedy, że nie opłaca się brać kredytu złotowego, bo będzie wyższa rata. Kiedy klient wyrażał obawę, co będzie gdy wzrośnie kurs franka, słyszał odpowiedź: „frank jest walutą bezpieczną, to najbardziej stabilna waluta świata, proszę się niczego nie obawiać”. I kredytobiorca wybierał tańszą opcję.
Jak bank powinien informować klientów?
Do sądu w USA trafiają pozwy oskarżające McDonald’s za to, że ktoś oparzył się kawą. I McDonald’s przegrywa, bo na kubku nie było napisane, że można się oparzyć. Podobnie jest z kredytami we frankach. Bank, udzielając takiego kredytu osobom niemającym doświadczenia na rynku finansowym, powinien ocenić ich kompetencje. Kluczowa powinna być informacja: „ten kredyt to spekulacja na trzech rynkach: walutowym, nieruchomości i stopy procentowej”. Standardy skutecznego informowania zobowiązują bank do sprawdzenia poziomu świadomości klienta, sprawdzenia jego zrozumienia ryzyka, a nie dodania drobnym druczkiem do umowy potwierdzenia klienta, że „rozumie ryzyko walutowe”. O tym mówią: Regulacja Komisji Nadzoru Finansowego, Dyrektywa MiFID oraz Dyrektywa Hipoteczna. Chronią one odbiorcę ryzykownych produktów finansowych przez nakaz zbadania poziomu kompetencji klienta.