Najlepszym testem na jakość polskiej żywności jest fakt, że ok. 80 krajów świata chce ją kupować. - mówi Jan Krzysztof Ardanowski, przewodniczący Rady do spraw Rolnictwa i Obszarów Wiejskich przy urzędzie prezydenta RP, w rozmowie z Ireną Świerdzewską

Bezpieczeństwo żywnościowe, obok ekonomicznego i energetycznego, jest jednym z trzech filarów niezależności i suwerenności państwa. Czy w Polsce możemy być o nie spokojni?
Bezpieczeństwo żywnościowe zapewnia dobrze funkcjonujący sektor rolniczy, w niektórych krajach rybacki. Polska jest pod tym względem w dobrej sytuacji. Nasze rolnictwo, chociaż przechodzi przez różnego rodzaju kryzysy i problemy, obecnie zaspokaja potrzeby naszego społeczeństwa, a nawet ma nadwyżki w produkcji żywności. Rozwijamy eksport z roku na rok. Nasza żywność uważana jest za żywność wysokiej jakości.
Dlaczego więc nasi konsumenci skarżą się na jakość żywności, w której coraz więcej jest szkodliwych dodatków, konserwantów, wypełniaczy?
Najlepszym testem na jakość polskiej żywności jest fakt, że ok. 80 krajów świata chce kupować polską żywność. Natomiast generalnie na świecie obserwujemy niebezpieczną tendencję psucia jakości żywności. Koncerny chemiczne i te przetwarzające żywność dążą do maksymalizacji zysków i do zwiększania wydajności w przetwórstwie surowca, który skupowany jest od rolników. Fałszują żywność lub próbują ją „poprawić”, stosując różnego rodzaju dodatki i środki chemiczne. Są wśród nich te nieszkodliwe dla człowieka, ale niebędące żywnością naturalną, do której nasze organizmy przyzwyczaiły się w drodze ewolucji. Inne dodawane do żywności środki są wręcz toksyczne, szkodzą człowiekowi, a w dłuższej perspektywie doprowadzają do chorób, a nawet śmierci.
Martwi mnie pewien kierunek, coraz wyraźniej widoczny w świecie. Wielkie firmy, dysponujące miliardami dolarów, interesują się szukaniem nowych źródeł dochodów. Dążą do eliminacji produkcji rolniczej, proponują produkcję tzw. alternatywnej żywności, która byłaby wytwarzana w sposób sztuczny, przemysłowy, w fabrykach, z różnych surowców chemicznych, ale nie z surowców pochodzących od rolników. Prace są mocno zaawansowane, w niektórych krajach można już kupić syntetyczne tzw. sztuczne mięso czy mleko. Szuka się białka z innych źródeł niż rolnictwo i rybołówstwo, na przykład pochodzącego od owadów. Ten, kto będzie produkował syntetyczną żywność, będzie rządził światem. Rolnictwo, jakie znamy, przestanie być potrzebne.
Czy więc Wspólna Polityka Rolna, na którą UE przeznacza jedną trzecią budżetu, nie spełnia swojego zadania wzmacniania rolnictwa?
Wspólna polityka zapisana w traktatach rzymskich u początków integracji Europy Zachodniej wyeliminowała głód w krajach europejskich, wprowadziła wiele pozytywnych zmian w rolnictwie, jak mechanizacja, przez co praca stała się lżejsza, usprawniła stosowanie środków ochrony roślin, nawozów. Rolnictwo zaczęło być wydajne do tego stopnia, że trzeba było ograniczać produkcję żywności.
Politycy europejscy od lat ograniczają wydatki na rolnictwo. Nie tak dawno stanowiły one prawie połowę unijnego budżetu. Obecny pułap jednej trzeciej budżetu z pozoru wydaje się wysoki, ale to mniej niż 1 proc. PKB krajów UE. To zbyt mało, by rolnicy mogli rozwijać gospodarstwa i spokojnie egzystować.
Widzę tu poważny błąd unijnej polityki rolnej w systemie dotacji, który uzależnia, powoduje, że rolnik nie podejmuje optymalnych decyzji w swoim gospodarstwie. Decyduje się na rozwiązania, do których będzie miał dopłacone z kasy Wspólnej Polityki Rolnej. Następuje coraz większe zbiurokratyzowanie tej polityki, uzależnienie od urzędników oraz od instytucji płatniczych. W Polsce taką instytucją jest Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Rolnicy stają się w pewnym sensie zakładnikami i niewolnikami dotacji, od których zależy, co będą uprawiać. Dochodzi do kolejnych absurdów. Firmy zaopatrujące rolników w środki produkcji, pośrednicy przetwórstwa rolno-spożywczego kupujący od rolników produkty rolne, wychodzą z założenia, że skoro rolnicy dostają dopłaty, to można na tym skorzystać. Płacą więc niskie ceny za kupowane od rolników produkty, a maszyny, urządzenia rolnicze, nawozy, środki ochrony roślin sprzedają rolnikom za wysokie sumy. To ślepy kierunek polityki, w którym rolnicy stają się zależni od urzędników brukselskich. Obecnie obserwujemy kolejne ogromne zagrożenie dla rolnictwa. W Komisji Europejskiej z niejasnych do końca powodów próbuje się wprowadzać nowe mechanizmy uderzające w rolnictwo. Szermuje się hasłami ekologii, ochrony środowiska, walki z gazami cieplarnianymi. Próbuje się wprowadzać programy takie jak Fit for 55 czy Europejski Zielony Ład. To ogranicza rozwój rolnictwa, które w znacznej części Europy może zaniknąć.
Rolnicy skarżą się na wciąż nowe ograniczenia w produkcji, a jednocześnie importuje się produkty rolne spoza Europy. Dlaczego tak się dzieje?
Komisja Europejska chce ograniczać rolnictwo w Europie, również w Polsce, poprzez zmniejszanie produkcji, zmniejszanie efektywności plonów, ale również wyłączanie z produkcji ok. 10 proc. gruntów na rzecz zwiększania obszarów chronionych, na których nie wolno prowadzić tradycyjnego rolnictwa. Jednocześnie podpisuje się umowy o wolnym handlu, czyli o dostępie do rynku europejskiego, bez żadnych ograniczeń, żywności z innych kontynentów. Z krajami Ameryki Południowej – Brazylią, Argentyną, Urugwajem, Paragwajem – gwarantuje to umowa Mercosur. Są to kraje o wielkiej produkcji rolniczej, gdzie nie przestrzega się norm, które stawiane są rolnikom europejskim. Stosuje się w nich niedozwolone środki w hodowli zwierząt i ochronie roślin, zakazane w krajach UE, wypala się puszczę tropikalną, żeby zwiększyć powierzchnię upraw, wykorzystuje się niewolniczą pracę ludzi, w tym dzieci.
Komisja Europejska podpisuje też umowy o handlu z Nową Zelandią, Australią, chce również otworzyć się na żywność z Ukrainy, gdzie także stosuje się niedozwolone w UE technologie i techniki produkcji.
Są to działania niszczące rolnictwo, wpisujące się w ideologię, którą forsują środowiska lewicowe. Te same, które chcą tworzyć „nowego człowieka”, niszczyć rodzinę, relacje między mężczyzną i kobietą, walczyć z religią, Kościołem. Jest to realizacja planów neomarksistowskiego ideologa Antonio Gramsciego, założyciela Włoskiej Partii Komunistycznej i neomarksistowskiej tzw. szkoły frankfurckiej.
Czy polski komisarz UE ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski reaguje na problemy rolnictwa?
Jako minister rolnictwa byłem wielkim orędownikiem Janusza Wojciechowskiego na stanowisko komisarza UE ds. rolnictwa. Rozmawiałem w tej sprawie z ministrami z innych krajów. Niestety, wszyscy przeżywamy wielkie rozczarowanie, o czym mówię otwarcie. Zdaniem rolników z krajów europejskich komisarz stał się obrońcą pseudoekologów i patologicznych formacji obrońców zwierząt, którzy chcą rolnikom zwierzęta wręcz zabierać czy zakazać ich hodowli. Sam deklaruje, że jest twórcą Zielonego Ładu i innych rozwiązań de facto szkodzących rolnictwu. W Niemczech, Holandii, Luksemburgu, Belgii organizowane są masowe protesty przeciwko komisarzowi Wojciechowskiemu. Jest to smutne, że czarny okres w historii rolnictwa europejskiego przypada na kadencję sygnowanego z Polski komisarza.
Poświęcił Pan urząd ministra rolnictwa, sprzeciwiając się ustawie „Piątka dla zwierząt”, którą w końcu odrzucono. Może więcej dałoby się zrobić dla rolników, nie wychylając się i pozostając na urzędzie?
Nie mogłem poprzeć takich działań. Mówiłem, że nie przyłożę ręki do niszczenia rolnictwa. Powiedziałem o tym panu prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu, którego cenię, ale uważam, że został wprowadzony w błąd przez swoich doradców. Mówiłem o konsekwencjach forsowania takiego prawa i w sposób dyskretny informowałem kierownictwo PiS, że skutki wprowadzenia „Piątki dla zwierząt” będą opłakane. W ostateczności wycofano się z tego pomysłu, ale mimo tego niechęć wsi do PiS utrzymuje się z powodu tego błędu. Nie mam satysfakcji, że miałem rację i sprawdziły się moje ostrzeżenia.
Jak na bezpieczeństwo żywnościowe wpłynęła wojna na Ukrainie?
Wojna odsłoniła pewne mechanizmy, pokazała, jak bardzo światowe bezpieczeństwo uzależnione jest od żywności. Zerwała łańcuchy dostaw, ale również w naszej sytuacji pokazała, jak silną pozycję mają międzynarodowe holdingi, które pasożytują na rolnictwie. Są to silne, potężne firmy, które korumpują polityków, mają ogromne zdolności i możliwości oddziaływania i lobbowania za swoimi interesami, także wśród urzędników unijnych w Brukseli. Obserwujemy stosowanie tych mechanizmów także wobec polityków ukraińskich, którzy zaczynają zmieniać swoją retorykę. Nie wiem, czy wypowiadają się w imieniu swoim, narodu ukraińskiego czy międzynarodowych korporacji.
Jak Pan przewiduje przyszłość gospodarstw rolnych w Polsce i nasze bezpieczeństwo żywnościowe?
Rolnicy mają uzasadnione prawo oczekiwać ochrony rolnictwa rodzinnego. Zachodzą, owszem, pewne naturalne procesy, młodzi ludzie nie są zainteresowani przejmowaniem gospodarstw od swoich rodziców, powiększa się powierzchnia gospodarstw.
Potrzebna jest odpowiednia ochrona rynku, by nie było takich sytuacji, jak z importem zboża z Ukrainy do Polski, ale także mięsa drobiowego, owoców miękkich czy nasion rzepaku.
To niestety może doprowadzić do drastycznego zmniejszenia się liczby gospodarstw i bankructwa wielu z nich. Potrzebna jest ochrona przed międzynarodowymi – w dużej mierze zachodnimi – firmami i koncernami pośredniczącymi w skupie produktów rolnych, które „trzymają za gardło” polskich sadowników i producentów surowców rolniczych. Importują ze świata produkty rolne, dyktując dumpingowe warunki cenowe, przez co zaniżane są ceny w polskim rolnictwie. Tylko państwo może temu zaradzić. Dobre rolnictwo potrzebne jest nie tylko dla opłacalności rolnikom, ono niezbędne jest dla nas, wszystkich Polaków. Musimy mieć pewność samowystarczalności, nie możemy obawiać się, że zabraknie nam żywności, że ktoś z zagranicy będzie nam żywność dystrybuował, wydzielał i dyktował jej ceny. Dlatego sektor rolnictwa wymaga opieki dobrze rozumianej. Nie w formie dopłat, ale nowych mechanizmów, które sprawią, że rolnik będzie silnym partnerem na rynku, ochronionym przez państwo przed oszustami i pośrednikami pasożytującymi na rozproszonych gospodarstwach, bo w Polsce współpraca między rolnikami jest dość słaba. Jeśli rolnicy nie otrzymają niezbędnej pomocy, to czarno widzę przyszłość polskiego rolnictwa.