Ci, którzy dziś przechodzą na emeryturę, mogą się cieszyć – dostaną swoje pieniądze. Ale co będzie za dziesięć czy dwadzieścia lat? Albo za pięćdziesiąt?
otrzymałaby w przyszłości głodowe emerytury. Ale zmiany są konieczne i z pewnością nastąpią.
Możemy się pocieszać, że nie jest to sprawa tylko Polski, co stwarza nadzieję na znalezienie dobrych pomysłów na reformę systemów emerytalnych.
PROBLEM ŚWIATOWY
Jak pisało w ubiegłym roku amerykańskie pismo internetowe „Politico”, „europejskie systemy emerytalne powoli zbliżają się do punktu krytycznego – i wydaje się, że nikt nie ma odpowiedzi, jak temu zaradzić. Podstawową przyczyną jest starzenie się społeczeństwa, charakteryzujące się mniejszą liczbą urodzeń i rosnącą oczekiwaną długością życia. Zwiększa to tak zwany współczynnik obciążenia demograficznego, w którym rosnąca część świadczeń emerytalnych coraz starszej populacji spoczywa na zmniejszającej się grupie pracujących. W niektórych krajach, na przykład w Niemczech, wskaźnik ten jest już wysoki i wynosi 40 proc. Ale do 2050 r. ten wskaźnik będzie jeszcze bardziej ekstremalny, osiągając 75 proc. w przypadku Włoch, Hiszpanii i Grecji”.
Owszem, są możliwości złagodzenia sytuacji – dowodziło „Politico”. Na przykład wzrasta liczba osób lepiej wykształconych, a więc i lepiej wykwalifikowanych oraz dobrze zarabiających. A one płacą wyższe podatki. I trzeba dążyć do tego, by takich ludzi było jak najwięcej. Można też manipulować przy emeryturach. Najprostsze (ale też najboleśniejsze) byłoby obniżenie ich wysokości. Nieco mniej bolesne, ale negatywnie odbierane (także w Polsce) może być podwyższenie wieku emerytalnego. Jest też możliwość podwyższenia składki emerytalnej, ale oznaczałoby to zmniejszenie aktualnie otrzymywanych wynagrodzeń. To wszystko są jednak rozwiązania niechętnie przyjmowane przez polityków, bo społeczeństwa ich po prostu nie chcą.
Coś jednak trzeba zrobić. Jak podała agencja Reuters, potężny fundusz emerytalny Korei Południowej wyczerpie swoje środki do 2055 r. Rządowy zespół ekspertów stwierdził w specjalnym raporcie, że środki tego funduszu (powstałego zresztą stosunkowo niedawno) będą rosły co najmniej do 2040 r., ale później sytuacja się odwróci. Co potem? Tego na razie nikt nie wie…
POLSKIE PROGNOZY
Prognozy dla naszego kraju też nie są specjalnie optymistyczne. Obecnie 1000 pracowników musi utrzymać około 390 emerytów. W 2080 r. liczba ta wzrośnie do 839.
Prof. Gertruda Uścińska, prezes ZUS, uważa, że nie należy jednak się martwić. Jak wskazywała przy okazji prezentacji długofalowych prognoz, w latach 2025–2030 będzie istniał deficyt funduszu emerytalnego w wysokości rosnącej z poziomu 2,2 proc. rocznie w 2023 r. do 2,9 proc. Potem jednak powinien zmaleć do poziomu 0,7 proc. w 2080 r. Z kolei tzw. wydolność funduszu, czyli stopień pokrycia wydatków ze składek, spadnie z 71 proc. w 2023 r. do 65 proc. w latach 2026–2029, a następnie wzrośnie do 88 proc. w 2080 r. Tak czy inaczej oznacza to konieczność dokładania pieniędzy do funduszu emerytalnego, a te środki będą musiały pochodzić z podatków.
Jest więc nadzieja, że pieniądze będą wypłacane. Ale też z pewnością będą niższe, niż gdyby emeryturę otrzymać obecnie. Jeszcze dwa lata temu prezes Uścińska ostrzegała, że w przyszłości poziom przeciętnej emerytury wyniesie mniej niż jedną czwartą przeciętnego wynagrodzenia. Obecnie jest to ponad 50 proc., ale w 2040 r. będzie to 37 proc., a w 2060 r. – według prognoz ZUS – tylko 24,6 proc.
Bardzo trudno jest to przełożyć na konkretne kwoty. W sklepach typu Biedronka czy Lidl kasjer może zarabiać brutto 4500 zł miesięcznie (podobnie może zarabiać początkujący nauczyciel). Gdyby dziś przeszedł na emeryturę, otrzymałby 2500 zł; ale przy zwiększonym odsetku osób w wieku poprodukcyjnym jego emerytura wyniosłaby zaledwie 1100 zł. Oczywiście, pokazując takie wyliczenie, musimy mieć świadomość, że za czterdzieści lat inne będą i pensje, i ceny. Ale widać zasadniczą różnicę. Dziś pensja 4500 zł nie jest uznawana za niską (nawet jeśli średnia w sektorze przedsiębiorstw, wyznaczana przez GUS, to 6653,67 zł brutto), emerytura wypłacona według obecnych szacunków byłaby dość skromna, ale ta prognozowana na przyszłość jest po prostu głodowa.
Problem polega także na tym, że ludzie młodzi niespecjalnie przejmują się tym, że kiedyś się zestarzeją, i nie myślą o swojej przyszłej emeryturze. Bardzo wielu woli po prostu nie płacić składek na ZUS, a otrzymywać wyższą pensję obecnie. Stąd też umowy tzw. śmieciowe przez wielu uznawane są za korzystne. A samozatrudnienie – czyli jednoosobowe prowadzenie działalności gospodarczej – też w większości przypadków oznacza płacenie najniższej możliwej składki.
ZMIANY SYSTEMOWE
Co ciekawe, Zakład Ubezpieczeń Społecznych powstał już przed II wojną światową. W 1933 r. Sejm przyjął ustawę o ubezpieczeniu społecznym, tworzącą powszechny system emerytalny i opieki zdrowotnej. Obowiązek opłacania składki spoczywał na pracodawcy (dwie trzecie wysokości składki) i pracownikach (jedna trzecia jej wysokości). Z systemu wyłączeni zostali robotnicy rolni, dla których „ubezpieczenia zastępcze” mieli organizować właściciele ziemscy. A w 1934 r. stworzony został ZUS.